X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
Sezon koncertów „na świeżym powietrzu” w zasadzie dobiegł końca. Czas jednak przenieść się z koncertami i innymi tego typu imprezami do pomieszczeń zamkniętych, w których warunki akustyczne często pozostawiają wiele do życzenia.
O takich właśnie miejscach, a w zasadzie o tym, jak sobie radzić w nich, nagłaśniając koncert, parę słów powiemy w tym artykule.
Pierwsze z nich – na pewno często przyjdzie nam nagłaśniać mały, kameralny
W tym przypadku podstawowymi problemami, z jakimi często będziemy się borykać, będą po prostu małe rozmiary pomieszczenia. Z tym zaś wiążą się problemy z ustawieniem sprzętu (nie ma gdzie) oraz ze zbyt dużym poziomem dźwięku. To ostanie zaś, w połączeniu z niewielkimi odległościami między głośnikami a mikrofonami, a także małymi odległościami od powierzchni odbijających dźwięk (ścian, sufitu, podłogi), sprawiać nam może duże problemy przy eliminacji sprzężeń.
Na brak miejsca na nasz sprzęt poradzić wiele nie możemy. Może jedynie to, że po prostu trzeba mieć w zanadrzu małe, ale skuteczne zestawy głośnikowe, i to najlepiej osobno subwoofery i osobno zestawy szerokopasmowe (a nie np. trójrożną „szafę”). Inna sprawa, że często-gęsto nie będzie nam potrzebna cała ciężarówka sprzętu, a jedynie dwie „paczki na patyku”, mały mikserek i końcówka (chyba że zestawy są aktywne) lub amplimikser, no i oczywiście mikrofony. Osobną sprawą będzie tutaj co należy nagłośnić, a czego nie. Wszystko oczywiście zależy od wielkości klubu i rodzaju wykonywanej muzyki. Jeśli jest to rockowa kapela, która aby zabrzmieć potrzebuje „kopa”, i do tego klub nie jest z gatunku „dziupla Cezara”, ale przynajmniej ciut większy od standardowego M3 – wtedy nagłaśniamy tak jak duży koncert – wszystko od stopy, aż do wokalu. Z tym że trzeba raczej niezbyt hojnie szafować głośnością, żeby nie „zabić dźwiękiem”. Takie sytuacje jednak mają miejsce, kiedy w klubie gości akurat jakaś gwiazda z górnej półki, a więc musi być głośno, jasno i kolorowo (przy czym dwa ostatnie to już zadania oświetleniowców).
W znakomitej większości przypadków będziemy mieć do czynienia z sytuacjami, gdy w niewielkim klubiku występuje mniej znany wykonawca (a więc impreza jest raczej „budżetowa”, co oznacza, że nie ma też i kasy na dużą firmę nagłośnieniową). W tej sytuacji trzeba będzie zadbać o to, aby wszystkich było w miarę dobrze słychać, przy czym to, co najistotniejsze (wokal, instrument prowadzący, solowy), musi być wyraźnie słyszalne. Załóżmy więc, przykładowo, że mamy standardowy band jazz-rockowo-bluesowy, czyli: perkusja, bas (kontrabas), gitara, klawisz plus wokal lub dwa, trzy wokale. Na pewno będziemy musieli podstawić mikrofony dla „śpiewaków”.
A co z resztą? No, to już zależy od tego, czym zespół dysponuje. Jeśli każdy ma swój piecyk, możemy poprzestać na samych wokalach. Jeśli np. klawiszowiec nie ma pieca, musimy na nasze „przody” wpuścić też klawisze. Może się też okazać konieczne nagłośnienie kontrabasu. A co z perkusją? Jeśli jest to naprawdę małe pomieszczenie i pozostali grają z dość umiarkowanym poziomem – w zasadzie można pozostawić perkusję w spokoju, tzn. będzie brzmieć „z powietrza”. Czasami można „podeprzeć stopę” – oczywiście nie dosłownie, ale w przenośni, za pomocą mikrofonu. Nie chodzi tutaj o to, aby stopa „waliła po bebechach”, jak na rasowych koncertach plenerowych kapel mocnobrzmiących. Raczej o to, aby dodać jej nieco głębi brzmienia, czyli dołu. Oczywiście tak należy dobrać proporcje, aby stopa nie wybijała się ponad resztę, ale uzupełniała się brzmieniowo z resztą zestawu i zespołu.
W miarę potrzeb możemy też dogłośnić kotły lub werbel (jeśli np. perkusista gra dużo miotełkami) itd., itd., aż dojdziemy do pełnego nagłośnienia. Wszystko, podkreślam, zależy od zespołu, rodzaju wykonywanej muzyki, wielkości klubu i rodzaju imprezy. Bo np. w sytuacji jeśli zespół gra, proszę mi wybaczyć określenie, „do kotleta”, to z założenia ma to być muzyka w tle, a więc możliwe jak najbardziej akustyczna. Natomiast w sytuacji gdy w klubie odbywa się koncert, to wtedy trzeba już zadbać o odpowiedni przekaz, a więc i odpowiednią słyszalność wykonawców. To tyle, jeśli chodzi o głośność.
Ze sprzężeniami walczymy tak, jak w każdej innej sytuacji – odpowiednie wcześniejsze wystrojenie torów, tak aby zapewnić możliwie największy margines bezpieczeństwa od sprzężeń, stosowanie kierunkowych mikrofonów, nie przesadzanie z poziomem i czujność w trakcie koncertu (lub posiadanie eliminatora sprzężeń).
Jest jeszcze jedna sprawa, która łączy temat poziomów głośności i sprzężenia. Chodzi o odsłuchy. Wiadomo, że każdy muzyk chce się jak najlepiej słyszeć na scenie. Wiadomo też, że przy dużych obiektach lub plenerach poziom dźwięku na scenie, a więc pochodzący z odsłuchów, w niewielkim stopniu wpływa na to, co i jak słyszy się „na widowni”. Inaczej jest w małych pomieszczeniach, zwłaszcza gdy od sceny (dosłownie lub umownie) jest tylko krok do słuchaczy. Tutaj zbyt głośne odsłuchy mogą być bardziej słyszalne niż przody, a że przeważnie są one skierowane „tyłem do narodu” (no bo w stronę muzyków na scenie), dźwięk z nich dochodzący będzie zniekształcony (bez góry, za to dudniący). Może to zepsuć całą misternie przygotowaną „produkcję przodową”. Co więc czynić? Przede wszystkim nie pchać do monitorów „wszystkiego, co się rusza”. Poza tym, jak zawsze, nie przesadzać z głośnością, w tym przypadku głośnością w odsłuchach. W znakomitej większości przypadków muzycy grający na scenie będą w stanie słyszeć siebie i kolegów dzięki posiadanym piecom. Trzeba tylko zadbać o odpowiednie ustawienie muzyków i ich pieców, tak aby zapewnić wzajemną słyszalność (i widzialność, co jest nie mniej ważne). Na monitory więc podajmy tylko to, co jest konieczne, np. wokal, instrumenty klawiszowe (jeśli klawiszowiec nie ma własnego pieca), odtwarzacze CD czy iPhone’y, sekwencery, ProToolsy itp.
Niebagatelne znaczenie ma też użycie odpowiednich odsłuchów. Chodzi tutaj konkretnie o stosowanie głośników o możliwie szerokim kącie promieniowania. Właściwe ustawienie też gra dużą rolę – odsłuchy powinno umieszczać się jak najbliżej wykonawców. Możemy też odpowiednio wytłumić obręb sceny, wieszając na ścianach przy scenie kotary lub dekoracje. Zminimalizujemy w ten sposób odbicia od tych ścian, a dzięki temu, po pierwsze, dźwięk z monitorów nie będzie wracał po odbiciu w stronę widowni, a po drugie, ten sam odbity dźwięk nie będzie, co ważniejsze, wracał do ustawionych na scenie mikrofonów. To rozwiązanie „dekoratorskie” nie tylko zwiększy efekt artystyczny koncertu, ale również pomoże nam w walce ze sprzężeniami.
Najlepszym oczywiście, w przypadku małych scen i małych klubów, sposobem na zapewnienie właściwego odsłuchu wykonawcom będą systemy słuchawkowe (douszne lub nagłowne). Przy czym niekoniecznie muszą to być systemy bezprzewodowe – równie dobrze sprawdzą się rozwiązania opierające się na systemach przewodowych (Aviom, Allen & Heath itp. – wtedy muzycy mogą miksować swój odsłuch samodzielnie) lub wręcz wykorzystujące wzmacniacze słuchawkowe (wtedy miksy przygotowuje realizator, podając je z wyjść AUX na wzmacniacze słuchawkowe poszczególnych muzyków). Kogo oczywiście stać, może równie dobrze korzystać z systemów IEM bezprzewodowych.
W przypadku gdy mamy naprawdę niewielkie pomieszczenie i cierpimy na chroniczny brak odsłuchów (lub też nie ma ich gdzie ustawić, albo też po prostu nie są w danej chwili potrzebne), możemy zastosować ustawienie głośników za wykonawcami. Warunek podstawowy – poziom dźwięku z nich się wydobywający musi być naprawdę niewielki. Oczywiście istnieje ryzyko sprzężeń większe, niż w przypadku ustawienia głośników przed zespołem, ale jeśli odległość mikrofonów od tychże głośników jest odpowiednio duża, a poza tym wykonawca zasłania samym sobą obszar największej czułości, sprzężeń da się uniknąć. Jednakże przy dużych poziomach dźwięku rozwiązanie to przynosi więcej problemów niż korzyści, więc nie polecam.
Małe pomieszczenia, powiedzmy, mamy „z głowy”. Teraz przerzućmy „wajchę” zupełnie w drugą stronę. Zajmijmy się pomieszczeniami bardzo dużymi i do tego bardzo pogłosowymi. A do takich niewątpliwe należą
a także inne duże obiekty o bardzo długim czasie pogłosu, jak np. nieprzystosowane akustycznie hale sportowe.
Obecnie, kiedy obserwujemy wzrost koncertów organizowanych w kościołach (i nie są to tylko bynajmniej koncerty organowe lub występy chórów) – szczególnie w okresie Bożonarodzeniowym, kiedy w kościołach organizowanych jest sporo koncertów kolęd – coraz częściej może nam się trafić potrzeba nagłośnienia takowego specyficznego „pomieszczenia”. Warto przypomnieć sobie tutaj pojęcie odległości krytycznej. Jest to taka odległość od źródła dźwięku, w której energia pochodząca od dźwięków odbitych (czyli, mówiąc po ludzku, pogłos) jest równa energii pochodzącej od dźwięków przychodzących bezpośrednio od źródła. Oddalając się jeszcze bardziej od źródła zaobserwujemy, że dźwięk staje się coraz bardziej rozmyty, mało wyrazisty, aż w końcu po prostu nieczytelny.
Im większa jest odległość krytyczna (liczona od źródła dźwięku, czyli w naszym przypadku od głośników), tym dalej dane dźwięki będą jeszcze odbierane wyraźnie i czytelnie. Jak się łatwo domyślić wpływ na ten parametr ma wielkość pogłosu w danym pomieszczeniu (im on jest mniejszy, tym odległość krytyczna większa i tym dalej od głośników będziemy w stanie zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi tym gościom skaczącym po scenie tam z przodu). A z kolei na czas pogłosu ma wpływ wielkość oraz wytłumienie pomieszczenia (pokrycie ścian, podłogi, liczba słuchaczy, wyściełane krzesła itd.). Jak więc zaradzić temu problemowi?
Przebudowywać wnętrza przecież nie będziemy (bo po pierwsze za drogo, a po drugie konserwator zabytków, jeśli jest to stara świątynia, mógłby mieć coś przeciwko – i to całkiem słusznie). A więc wielkości pomieszczenia raczej nie zmienimy. Co z wytłumieniem? No więc, podobnie. Trudno obijać ściany panelami dźwiękochłonnymi albo innymi tego typu materiałami. Można, co prawda, zrobić mała prowizorkę, np. wieszając kotary w oknach czy na ścianach, ale jeśli jest to naprawdę duże i wysokie pomieszczenie, to musielibyśmy mieć przynajmniej ciężarówkę takich kotar, a w przypadku gdy byłoby ich kilka, efekt byłby niewspółmierny do pracy poświęconej na łażenie po drabinach i wieszanie „szmatek”. Aby zmniejszyć odległość krytyczną, można zwiększyć stosunek energii dźwięków bezpośrednich w stosunku do odbitych. Inaczej mówiąc, można „odkręcić gałkę” we wzmacniaczach, tak, żeby dźwięki pochodzące od nagłośnienia były bardziej „słyszalne” w dalszych partiach pomieszczenia. Ale też nie możemy przesadzać, bo z kolei ci będący z przodu po prostu stracą słuch albo wcześniej ochotę do słuchania.
Pozostaje nam więc jeszcze jeden sposób zmniejszenia odległości krytycznej, poprzez przysunięcie słuchaczy do głośników. Oczywiście trudno pomieścić kilkaset osób w odległości kilku metrów od nagłośnienia. Trzeba więc sprawić, aby tych źródeł dźwięku było więcej. Dokonuje się tego poprzez ustawienie większej liczby głośników na „widowni”, tak aby każdy ze słuchaczy znajdował się w stosunkowo niewielkiej odległości od nich. W ten sposób poziom dźwięku bezpośredniego docierającego do ucha będzie znacznie większy od wybrzmiewania powstającego od odbić ścian. Oczywiście to dość kosztowne rozwiązanie, ale najbardziej efektywne. Trudnością w tej sytuacji jest też fakt, że dźwięki pochodzące z głośników znajdujących się blisko słuchacza (który jest oddalony od sceny) będą głośniejsze niż dźwięki dochodzące stamtąd skąd powinny dolatywać, czyli od występujących artystów. W ten sposób słuchacz może mieć nieprawidłową lokalizację źródeł dźwięku (bo np. wokalista nie śpiewa ze sceny, ale zza filara, choć stoi na scenie), a także powodować efekt powtarzania dźwięku. Można temu zaradzić, stosując linie opóźniające do dalszych sekcji nagłaśniania.
Jakie to ma być opóźnienie? Ano wszystko zależy od prędkości dźwięku, a więc od warunków atmosferycznych. Trudno brać wszystko pod uwagę – najważniejsza jednak jest temperatura. Obliczyć prędkość dźwięku w danej temperaturze pomoże nam poniższy wzór:
gdzie t jest aktualną temperaturą wskazywaną przez termometr w °C.
Skoro mamy już prędkość dźwięku i wiemy, jaka jest odległość naszych zestawów strefowych od głównych (a jak nie wiemy, to zmierzymy, lub też może nam to zmierzyć nasz program pomiarowy typu SMAART, SatLive, Easera itp.), nic nie stoi na przeszkodzie, aby obliczyć czas. Nic prostszego, wzór na prędkość chyba każdy pamięta ze szkoły, ale żeby już mieć „komplet wiedzy”, przypomnę:
v = l/t
gdzie:
v – prędkość dźwięku w danej temperaturze [m/s]
l – odległość od sceny [m],
t – opóźnienie dźwięku [s]
Po prostym i nieskomplikowanym przekształceniu powyższego wzoru otrzymujemy:
t = l/v
I już mamy potrzebny czas opóźnienia.
Dla ilustracji prosty
Nasze zestawy strefowe oddalone są od sceny o 20 m, a temperatura powietrza wynosi – jako, że to zima – 10°C. Obliczmy prędkość dźwięku w tej temperaturze:
Czas opóźnienia:
t = l/v = 20/346,7 = 0,0576 s = 57,6 ms
Warto pamiętać, że różnica czasu pomiędzy dwoma dźwiękami mniejsza niż 20 ms jest dla ucha niesłyszalna i dźwięki te odbierane są jako jeden, nieco przedłużony dźwięk. Jednak istotne jest, który dźwięk dotrze jako pierwszy – z tego kierunku będziemy lokalizować źródło dźwięku, nawet jeśli ten, który dotrze nieco później, będzie miał większy poziom. Dlatego do obliczonej wartości warto dodać 15-20 ms, aby uzyskać „pierwszeństwo” dla dźwięku dochodzącego od nagłośnienia głównego. Ideałem zaś jest sytuacja, gdy słuchacz jest przekonany, że dodatkowe głośniki w ogóle nie pracują, a cały „sound” pochodzi z nagłośnienia przy scenie. Aby to jednak osiągnąć, trzeba nie tylko zastosować odpowiednie opóźnienie, ale też i odpowiednią korekcję wysokich częstotliwości. Ale to już zupełnie inna „bajka”…
Jest jeszcze jeden sposób poprawienia czytelności dźwięków. Dokonuje się tego poprzez skracanie wybrzmiewania danych instrumentów w nagłośnieniu za pomocą bramek. Oczywiście dotyczyć to będzie instrumentów „impulsowych”, czyli np. perkusyjnych. Stosując bramki z bardzo krótkim czasem otwarcia spowodujemy, że atak dźwięku zostanie nagłośniony, a wybrzmiewanie zrealizuje pogłos naturalny pomieszczenia. Niestety stosowanie takich „krótkich” bramek znacznie zniekształca dźwięk, co wprawdzie nie będzie słyszalne w dalszych partiach widowni, ale może być już słyszalne przy niewielkich odległościach od nagłośnienia, a już na pewno bardzo słyszalne, jeśli będziemy chcieli dokonać rejestracji takiego koncertu.
Co ciekawe, w nagłośnieniu kościołów z pomocą przyjść nam mogą… systemy typu line array. Owszem, zgadzam się z obiegową opinią, że „liniówki” najlepiej sprawdzają się w przestrzeniach otwartych, zaś w pomieszczeniach zamkniętych niekoniecznie. I faktycznie, wieszanie klastra złożonego z kilku modułów systemu line array w niskim i wąskim klubie mija się z celem. Ale np. w nagłaśnianiu hal sportowych system nagłośnieniowy tego typu odda nam nieocenione usługi. W przypadku kościołów będzie podobnie, pod warunkiem jednak iż weźmiemy pod uwagę specyfikę danej świątyni i zastosujemy tam odpowiedni system.
Jeśli jest to budowla w stylu nowoczesnym, a więc o zbliżonych wartościach szerokości i długości, nie ma większego problemu. Jeśli jednak przyjdzie nam nagłośnić obiekt zabytkowy, np. w stylu gotyckim, z wąską, ale długą i wysoką nawą główną, nie możemy tam postawić pierwszej lepszej „linijki”. Przede wszystkim musimy wybrać tę o niezbyt szerokim kącie dyspersji dźwięku w poziomie, tak aby emitowany przezeń dźwięk nie „obijał się o ściany”. Jeśli pierwsze rzędy słuchaczy są stosunkowo blisko systemu, a w sumie często tak będzie, bo chcemy, aby słuchacze byli możliwie jak najbliżej źródła, nie „strzelamy” najniższą paczką w klastrze niemalże pionowo w dół (aby nie zwiększać odbić od podłogi), ale celujemy podwieszonym systemem nieco dalej, a te pierwsze rzędu nagłaśniamy za pomocą frontfilla, ot choćby w postaci zwykłych, szerokopasmowych zestawów postawionych na podłodze bądź na statywie.
Ale dlaczegóż to system line array miałby być lepszy niż tradycyjny systemu? Ano dlatego, że – o ile pamiętamy z definicji źródła liniowego – spadek poziomu ciśnienia akustycznego systemu liniowego wraz z odległością od źródła będzie mniejszy niż 6 dB na podwojenie odległości od źródła punktowego (czyli systemu „tradycyjnego”). Oczywiście, nie łudźmy się, że uzyskamy teoretyczne 3 dB/podwojenie odległości, ale nawet jeśli będzie to 4,5 dB, to w kwestii zwiększenia odległości krytycznej sporo już zyskujemy.
W pomieszczeniach mocno pogłosowych nie należy też przesadzać z dołem pasma, czyli basem. Nie ma więc sensu ustawianie baterii potężnych subwooferów, jak na koncercie plenerowym, gdyż emitowane przez nie częstotliwości będą pobudzały mody drgań własnych budowli, powodując dodatkowe podbicie niskich częstotliwości. W efekcie tego bas będzie „hulał” po kościele, maskując to, co najistotniejsze, niosące najwięcej „informacji”, a więc środek pasma. Trzeba więc wypracować kompromis pomiędzy naturalnością brzmienia a zrozumiałością, co przeważnie będzie wiązało się z większym niż zazwyczaj (czyli w wytłumionych pomieszczeniach, plenerach) podkreśleniem pasma prezencji, a podcięciem najniższych i najwyższych częstotliwości.
Armand Szary