X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
W obecnych czasach nikt już praktycznie nie wyobraża sobie profesjonalnej konsolety cyfrowej (nie tylko zresztą profesjonalnej), która nie zawierałaby choć 2 procesorów efektów.
Zresztą nie trzeba konsolety cyfrowej – obecnie na rynku jest gros mikserów analogowych, które mają wbudowany procesor efektów.
Spośród używanych efektów, zarówno w studiu, jak i na koncertach „live” najczęściej stosowanym jest pogłos (czasem nawet kilka różnych). Zaraz jednak za nim w kolejce ustawia się drugi efekt, może nie aż tak często stosowany, ale również nierzadko goszczący „na scenach i estradach”. Temu właśnie efektowi poświęcimy ten artykuł, a konkretnie wyjaśnieniu, czym różni się tzw. simple delay (prosty) od multi-tap delay („wieloodbiciowego”).
to po prostu – mówiąc po polsku – echo. Jak „wygląda” echo, każdy chyba wie – niekoniecznie trzeba w tym celu jechać aż w góry. W wersji sprzętowej lub software’owej zasada działania delaya polega na dodawaniu do dźwięku bezpośredniego jego opóźnionych „replik”, czyli kopii sygnału opóźnionego w stosunku do bezpośredniego o pewną wartość czasu (zasadniczo większą niż 20 ms, gdyż poniżej tej wartości ucho ludzkie nie rozróżnia dwóch dźwięków jako osobnych, ale jako jeden nieco wzmocniony i o dłuższym wybrzmiewaniu). Pomińmy szczegóły anatomiczne, czyli budowę i zasadę działania takiego procesora, gdyż nie jest to nam w tym momencie niezbędne. Skupmy się raczej na zastosowaniu efektu echa w praktyce. Na początek przyjrzyjmy się podstawowym parametrom, jakie mamy do dyspozycji w tradycyjnym lub też nieco bardziej rozbudowanym delay’u.
Zarówno w przypadku simple delay, jak i multi-tap znajdziemy parametr określający wielkość, czyli czas opóźnienia (delay time). Czas ten zawiera się w granicach od kilku milisekund (w urządzeniach cyfrowych nawet ułamków milisekund) do kilku-, kilkunastu-, a nawet kilkudziesięciu sekund. Górna granica czasu pogłosu jest ograniczona wielkością bufora (w urządzeniach cyfrowych) albo długością linii opóźniającej (w urządzeniach analogowych). Dlaczego jednak aż od tak małych wartości, skoro i tak – jak już wspomniałem – poniżej 20 ms dźwięk opóźniony nie jest rozróżniany jako osobny? Wynika to stąd, iż delay – oprócz klasycznego zastosowania, jakim jest „wyprodukowanie” dodatkowych dźwięków odbitych – może dostarczyć nam innych, ciekawych efektów.
Spróbujmy ustawić czas na minimalną wartość, może być nawet mniejsza niż 1 ms (jeśli dysponujemy taką możliwością). Okaże się, że barwa instrumentu zmieni się. Zwiększając wartość opóźnienia do 20-30 milisekund barwa będzie ulegać stopniowym zmianom. Uwypuklone zostaną pewne częstotliwości, a znów inne nieco stłumione tak, że brzmienie będzie bardziej „nosowe”, to znów bardziej szeleszczące, a za chwilę nieco „telefoniczne”. Oprócz tego będziemy obserwować pewne zmiany środowiska akustycznego, czyli – mówiąc po ludzku – pomieszczenia. To wszystko jest efektem działania filtru grzebieniowego, który powstaje w wyniku sumowania się dwóch (bądź więcej) przebiegów różniących się nieznacznie czasem, co skutkuje ich sumowaniem z różną fazą dla różnych częstotliwości.
Gdy wartość czasu opóźnienia przekroczy 20-30 ms, oprócz dźwięku bezpośredniego zaczniemy słyszeć krótkie odbicie tego dźwięku tuż po bezpośrednim. Potem, jak można się domyślić, czas pomiędzy sygnałem bezpośrednim a odbiciem zacznie się zwiększać, a barwa „wróci” całkowicie do normy. Warto poeksperymentować z delayem o małym czasie opóźnienia, gdyż można uzyskać zupełnie nowe, ciekawe brzmienia instrumentu, jak i – w przypadku nagrania – całego zgranego miksu, przepuszczonego przez tak ustawiony delay. Może nam się to przydać, jeśli nie dysponujemy flangerem czy phaserem, a chcielibyśmy uzyskać efekt choćby zbliżony do ich działania – choć w tym przypadku nie będziemy mieli modulacji sygnału wolnym przebiegiem. Można też uzyskać interesujące efekty „bawiąc” się w ten sposób wokalem.
Cały efekt naszej w pocie czoła wykonywanej pracy może być zupełnie niesłyszalny, jeśli nie zwrócimy uwagi na parametr zwany mix bądź, w innej wersji, jako dwa oddzielne parametry zwane: dry out i wet out lub delay out. Jak nietrudno się domyślić parametrem mix ustawiamy proporcję pomiędzy dźwiękiem bezpośrednim a opóźnionym. W przypadku parametru mix ustawionym na 50 proporcja ta wynosi 1:1. Nieco inaczej ustawia się to za pomocą oddzielnych parametrów dry out i wet out. Dry out to dźwięk „suchy”, czyli bezpośredni, bez efektu. Wet out („mokry”) to analogicznie sam efekt, czyli tylko sygnał opóźniony, bez dźwięku bezpośredniego. To my decydujemy, ile jednego, a ile drugiego znajdzie się w „efekcie końcowym” działania naszego delaya. I w przeciwieństwie do parametru mix, gdzie wygląda to jak dwa naczynia połączone (ile „ubędzie” procentowo jednego, tyle drugiego „przybędzie”), tutaj stosunek jednego do drugiego jest zupełnie dowolny. Np. oba mogą być „na full” albo oba na połowę (po 50%, czyli -6 dB w stosunku do wartości maksymalnej), albo jeden na max, a drugiego mniej, albo w ogóle ani jednego ani drugiego. Ilu użytkowników, tyle pomysłów, dzięki czemu możemy uzyskiwać bardzo wiele różnie brzmiących efektów działania delaya, regulując tylko te dwa parametry, podczas gdy cała reszta innych pozostaje niezmieniona.
Dodam tylko, że aby uzyskać najbardziej „wyrazisty” wpływ małych opóźnień (poniżej 20 ms) na barwę dźwięku, najlepiej ustawić mix na 50%, a wet out i dry out na -6 dB (każdy po 50%). Oczywiście ważne jest też, czy nasz procesor pracuje jako urządzenie zainsertowane w danym kanale, czy z wykorzystaniem wyjść AUX. W pierwszym przypadku musimy na wyjściu urządzenia mieć zarówno sygnał oryginalny (dry), jak i po obróbce (wet). Natomiast z procesora podłączonego do wyjścia AUX potrzebujemy tylko sam obrobiony sygnał bez oryginalnego (gdyż ten mamy cały czas w kanale) – w przeciwnym razie uzyskamy niekontrolowane wzmocnienie sygnału w kanale, włącznie z jego przesterowaniem, pomimo tego że wskaźnik „clip” nawet nie zamruga.
Mając efekt typu simple delay nie musimy być skazani tylko na uzyskanie pojedynczego odbicia. Jeśli chcemy trochę „zagęścić atmosferę” (oczywiście atmosferę akustyczną), czyli dodać jeszcze kilka odbić, wystarczy skorzystać z parametru feedback, dzięki któremu ustalamy jaki procent sygnału wyjściowego trafia z powrotem na wejście, co właśnie pozwoli uzyskać wielokrotne odbicia. Przesadzenie z tym parametrem sprawi, że zrobi nam się „totalna kołomyja”.
Oprócz takiego prostego echa, czyli jednego lub kilku odbić następujących po sobie w jednakowych odstępach czasu, możemy wykorzystać delay, w którym poziomy i czas pojawiania się odbić w stosunku do dźwięku bezpośredniego możemy ustalać sami.
Mamy możliwość ich dowolnego rozmieszczania w panoramie, a często też odbicia mogą być w fazie lub w przeciwfazie w stosunku do oryginału. Nie dość tego, w bardziej rozbudowanych procesorach przebieg taki możemy poddać modulacji sygnałem wolnozmiennym o regulowanej częstotliwości (rate), głębokości modulacji (depth) i sprzężeniu zwrotnym (feedback). Do tego jeszcze możemy sygnał taki przepuścić przez filtry dolno- lub/i górnoprzepustowe, żeby jeszcze bardziej zmodyfikować brzmienie. Jest to więc niejako multiefekt.
Oczywiście i w tym przypadku nie może zabraknąć regulacji „ilości” sygnału bezpośredniego oraz ilości „efektu”. Efekt multi-tap oferuję naprawdę wiele możliwości kreacji zarówno przestrzeni, jak i ogólnego brzmienia materiału dźwiękowego. Jednak dla początkujących może być trudno ujarzmić taką „szafę grającą” i zapanować nad wszystkimi parametrami (choć przeważnie jest możliwość skorzystania z gotowych presetów). Jeśli więc ktoś szuka prostego echa, lepiej poprzestać na efektach typu simple, a w przypadku procesorów sprzętowych kręcić tylko tym, co znamy, a więc: czasem opóźnienia, poziomami sygnałów dry i wet (lub parametrem mix), parametrem feedback.
Podstawowa zasada używania efektu delay jest taka, że odbicia nie powinny „gryźć się” z materiałem muzycznym. Czyli w przypadku utworów muzycznych czas kolejnych odbić należy tak dobierać, aby korelowały one z tempem wykonywanego utworu, zwłaszcza jeśli pierwsze odbicie lub odbicia mają dość wysoki poziom. Nic tak nie rozprasza wokalisty, jak jego własne słowa czy dźwięki, które zaśpiewał „przed chwilą”, a słyszy je jeszcze długo, długo „po fakcie”, i to akurat pomiędzy beatem utworu. Dlatego jeśli nie bardzo możemy sobie poradzić z dobrym i nieprzeszkadzającym muzykom ustawieniem delaya, lepiej dać sobie z nim spokój. Wyjściem z sytuacji jest „nabicie” tempa, co oferuje większość procesorów oraz konsolet wyposażonych w procesory efektowe. Dokonuje się tego przez wystukanie kilku uderzeń rytmu odpowiednim przyciskiem „tap”. Nie w każdym jednak mikserze przycisk ten jest jednoznacznie zdefiniowany, często trzeba go sobie samemu skonfigurować, korzystając z wielofunkcyjnych przycisków przypisywalnych.
Potem już powinno iść gładko, echa powtarzają się w takt kolejnych beatów, jeśli... . No właśnie, wszystko jest OK, jeśli zespół gra z metronomem albo „pracuje” zawodowa sekcja. A przecież wiadomo, jak to jest w występach na żywo. Adrenalina rośnie, tempo pływa, jak martwa ryba w górskiej rzece, więc po pewnym czasie znów kolejne odbicia będą pojawiać się w najmniej spodziewanych i pożądanych momentach. Dlatego dobrze od czasu do czasu „wstukać” ponownie aktualne tempo utworu. A przede wszystkim nie przesadzać z poziomem efektu, bo jak śpiewa znana rodzima wokalistka: „im więcej Ciebie, tym mniej...”, tzn. im więcej echa, tym mniej klarowności w miksie.
Chyba że potrzebujemy podkreślić końcówkę frazy „mocnym” jej powtórzeniem (co często stosowane jest w muzyce reggae), jednak wtedy niezbędne jest kreatywne miksowanie, wymagające od realizatora dobrego poczucia rytmu (a także refleksu).
Armand Szary