X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
W przypadku koncertów z udziałem wielu wykonawców każda minuta zmarnowana przez ekipę techniczną podczas instalowania danego zespołu na scenie jest jednocześnie kolejną minutą zabraną temu wykonawcy z przydzielonego mu czasu.
Nietrudno odgadnąć, że tracony czas jest częstą przyczyną powstawania konfliktów podczas prób. Jednak nie w każdym przypadku powodem marnowania czasu wykonawcy jest nieudolność – jakże często i niesprawiedliwie przypisywana pracującym na scenie ludziom.
Do napisania tego materiału skłoniła mnie w znacznym stopniu rozmowa z Bryanem Grantem, dyrektorem zarządzającym legendarną brytyjską firmą Britannia Row Productions. Wiele tematów, które Bryan poruszył, to dla mnie sprawy zupełnie oczywiste. Pisałem o nich wielokrotnie w różnych swoich wcześniej publikowanych rozważaniach. Niestety życie co pewien czas przypomina, że sprawy te wcale tak oczywistymi dla wszystkich nie są.
Przykro mi o tym mówić, ale ilekroć rozmawiam z kimś z zachodnich firm, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jakkolwiek nie ustępujemy im nawet o krok pod względem jakości sprzętu, to jednak mentalnie spora część właścicieli naszych firm jest tam, gdzie oni byli jakieś 40 – 50 lat temu. Taką zresztą refleksją podzielił się ze mną pewien legendarny realizator, obserwujący montaż dużej, plenerowej imprezy. Widział właściwie tylko jego finał, więc „najciekawsze” go ominęło, a jednak...
Przypomnę, że owe 50 lat temu rynek tego rodzaju usług tworzył się u nich od podstaw. Co gorsza, z biegiem lat ta różnica wcale się nie zmniejszyła, a wręcz przeciwnie – zwiększa się z uwagi na fakt, że oni wciąż idą do przodu, szukając skutecznych metod efektywnego wykorzystania czasu i zwiększania komfortu pracy własnych ekip. Przyczyn tego, że u nas jest tak, jak jest, w mojej subiektywnej ocenie doszukałem się co najmniej kilku. Jedna z nich to problemy wynikające u nas z braku tradycji i doświadczenia. Niejeden właściciel tkwi w głębokim przekonaniu, że skoro ma kilka paczek rozpoznawalnej marki, to może już dzięki temu wyruszać na podbój krajowego rynku, no i wyrusza. Dystrybutor, który mu ten sprzęt zaoferował, zadbał oczywiście o niezbędne minimum – czyli o to, by system (stosownie do prezentowanego standardu) miał komplet okablowania, a także by liczba kabli mikrofonowych nie była mniejsza niż liczba mikrofonów widniejących na fakturze.
W wielu przypadkach, dopiero przy realizacji pierwszego zlecenia, ku ogromnemu zaskoczeniu okazywało się, że na scenie potrzebne jest również zasilanie dla sprzętu wykonawców, a na domiar złego potrzebne jest ono w kilku odległych od siebie punktach sceny.
Pomocą w rozwiązaniu tego problemu służył zwykle najbliższy supermarket, bo skoro w domu na takich samych kablach (ze „złodziejką”) działa telewizor, dekoder, a także lodówka i kilka innych urządzeń, to przecież sprzęt na scenie też będzie działać. W końcu kabel to przecież tylko kabel, więc w czym problem?
Taka prowizorka, która raz zagościła w firmie, a co gorsza również w świadomości jej właściciela, zazwyczaj pozostawała w niej już na zawsze. Gorzej wypadało natomiast rozwiązywanie problemów wynikających z braku kabli mikrofonowych. Niestety, przy łączeniu każdego mikrofonu bezpośrednio do modułu wejściowego konsolety, nawet na stosunkowo niewielkiej scenie, kabli mikrofonowych ubywa w okamgnieniu.
Takie właśnie „niespodzianki”, wynikające nie tylko z braku doświadczenia, ale często także z braku elementarnej wiedzy na temat specyfiki działalności, czyhały na świeżo upieczonego właściciela firmy nagłośnieniowej, który dumnie wkraczał w obszar bardzo często kompletnie obcych mu zagadnień.
jest polityka samych dystrybutorów działających na krajowym rynku. Niestety, swego czasu część z nich wydatnie przyczyniła się do eskalacji opisanego zjawiska „bylejakości”. Swego czasu wyglądało to trochę tak, jakby uparli się oni, żeby urzeczywistniać utopijne założenia, których nie udało się wprowadzić w życie nawet tym, którzy je stworzyli, czyli komunistom. Polityka nieodpowiedzialnego „rozdawnictwa”, w myśl zasady, żeby „każdemu dawać według potrzeb, ale żądać już tylko relatywnie do możliwości”, również w tym przypadku nie sprawdziła się na całej linii. Szybko bowiem pojawiła się pewna grupa tych, których potrzeby były doprawdy ogromne. Niestety, równie szybko okazywało się, że większość z nich prezentuje mocno ograniczone (lub żadne) możliwości finansowe, co w niektórych przypadkach było oczywiście przejawem pospolitego cwaniactwa...
W wyniku tak ukierunkowanej polityki dystrybutorów sprzęt trafiał do różnych przypadkowych ludzi, tworzących równie przypadkowe, sezonowe firmy, które szybko przyjęły prostą życiową dewizę: „skoro dają, to biorę i zarabiam – nie spłacam, bo nie mam z czego”. Oczywiście brzmi to absurdalnie, ale nie będę tego wątku kontynuował.
Po pewnym czasie, z powodów oczywistych, dystrybutor musiał więc sprzęt windykować, a zwykle to, co udawało się szczęśliwie odzyskać, w najlepszym przypadku nadawało się wyłącznie do gruntownego remontu. Widziałem kiedyś taki „sprzęt z odzysku” i powiem szczerze, że serce bolało od tego widoku. Aktywne zespoły głośnikowe znanej marki, z pokrytymi rdzą, pogiętymi osłonami głośników i niekompletnym osprzętem do podwieszania. Obudowy utaplane w zaschniętym błocie, z którego sterczały resztki trawy i liści. Trudno byłoby oczekiwać, że ktoś, kto doprowadził do takiego stanu wysokiej klasy sprzęt, będzie zainteresowany inwestowaniem w jakiekolwiek dodatkowe rozwiązania, pozwalające usprawnić jego wykorzystanie i pracę ekipy. Jestem przekonany, że ten, kto przez pewien czas z niego korzystał, doskonale zdawał sobie sprawę, że jedynie kwestą czasu pozostaje moment, w którym właściciel sprzętu straci w końcu cierpliwość i upomni się o swoją własność.
To powszechnie znane przypadki, o których w pewnym okresie słychać było niestety dość często. Na szczęście (przede wszystkim własne) dystrybutorzy zaczęli wyciągać wnioski z patologicznej sytuacji, do której po części sami doprowadzili. Można tylko żałować, że opamiętanie przyszło tak późno, ale jak to się mówi – lepiej późno, niż wcale... Niestety, demoralizacja rynku usług, jaka pod wieloma względami już się dokonała, zdążyła przekroczyć wszelkie stany krytyczne...
W poprzednim numerze poruszyłem temat dotyczący zasilania. Zawierał on zbiór podstawowych wiadomości dotyczących rozdzielnic, elementów zabezpieczających oraz kilka innych przydatnych informacji. Dziś i za miesiąc chciałbym w podobny sposób zaprezentować informacje dotyczące sposobów efektywnego okablowania sceny pod kątem dystrybucji sygnałów audio, stosowanych w tym zakresie rozwiązań, a także wykorzystywanego osprzętu.
Podobnie jak w opisywanym kiedyś systemie dystrybucji zasilania, tak i w przypadku dystrybucji sygnałów audio wiele firm na przestrzeni lat wypracowało pewne indywidualne rozwiązania, których przydatność i niezawodność sprawdzona została wielokrotnie podczas tras koncertowych i festiwali. Celowo użyłem tu słowa „rozwiązania”, unikając w tym przypadku określenia „standardy”, gdyż standardów – jako takich – w tej dziedzinie nie ma. Standardy dotyczą raczej samego osprzętu, takiego jak rodzaje kabli, złączy, funkcji poszczególnych styków danego typu złącza itp., ale nie „strategii” ich wykorzystania. Poszczególne firmy tworzą najczęściej własne wewnętrzne standardy, które są ściśle przestrzegane. Dzięki temu elementy połączeniowe i okablowanie wspólne dla systemów posiadanych przez daną firmę zachowuje swoją pełną kompatybilność.
Podobnie jak to miało miejsce w przypadku rozdzielnic i metod dystrybucji zasilania, również i w tym przypadku zachęcam do korzystania z praktycznych, niezawodnych rozwiązań, które zostały opracowane przez różne firmy na bazie gromadzonych w ciągu dekad doświadczeń.
Niejaki pan Albert Einstein powiedział kiedyś podobno, że „logika zaprowadzi cię wyłącznie z punktu A do punktu B, natomiast wyobraźnia zabierze cię wszędzie”. Mimo to, w przypadku poszukiwania różnych praktycznych rozwiązań, warto skorzystać z tego, co podpowiada logika, czyli z rozwiązań, które zostały już wymyślone i sprawdzone przez innych, a ich przydatność wielokrotnie potwierdziła się w praktyce. W przeciwnym razie nadmiernie puszczone wodze wyobraźni różnych „teoretyków” mogą przyczynić się do stworzenia czegoś, co potrafi skutecznie zamienić pracę człowieka w koszmar! Dotyczy to wielu różnych sfer życia i aktywności zawodowej, w tym również zagadnień związanych z eksploatacją sprzętu nagłośnieniowego – od przygotowania pojedynczego kabla po konfigurację rozbudowanego systemu.
Nie chcę być gołosłownym, więc posłużę się konkretnym
jakim jest tak zwany „case”, czyli powszechnie używana obudowa transportowa, zabezpieczająca umieszczone w niej urządzenia. Sposób wykonania tak prostego przedmiotu, jakim jest wspomniana obudowa transportowa, w kontekście efektywnego wykorzystania czasu wcale nie pozostaje bez znaczenia.
Jednak zanim przystąpię do omówienia szczegółów, nie chcąc dawać powodów do snucia domysłów czy mnożenia jakichkolwiek insynuacji, wyjaśniam, że wszelkie widoczne na fotografiach urządzenia, logo oraz nazwy producentów nie mają żadnego związku z poruszaną przez mnie tematyką. Zadaniem zamieszczonych fotografii jest jedynie zobrazowanie istoty problemów, które nie mają bezpośredniego związku z widocznymi na fotografiach urządzeniami!
Skoro mamy już pełną jasność, to możemy przeanalizować sytuację zobrazowaną na Fot. 1. Przedstawia ona właśnie źle wykonaną obudowę transportową, która – mam nadzieję – została tylko doraźnie zaadaptowana dla zabezpieczenia umieszczonych w niej urządzeń. Byłoby gorzej, gdyby obudowa ta została zamówiona specjalnie w celu zamontowania w niej tychże właśnie urządzeń – co niestety jest również bardzo prawdopodobne. Jeżeli prawdziwa jest ta druga wersja, to jej wykonanie musiała zlecić osoba, która prawdopodobnie nigdy nie miała do czynienia z montażem i obsługą systemów nagłośnieniowych, a za chwilę wyjaśnię, dlaczego...
Jest też wysoce prawdopodobnym, że takie wykonanie obudowy zlecił jakiś handlowiec, co oczywiście absolutnie nie jest usprawiedliwieniem dla zaprezentowanej w tym przypadku bezmyślności. Rozumiem, że spora część handlowców kwestie komfortu pracy widzi wyłącznie z perspektywy fotela w swoim biurze, a ewentualnych „praktycznych” ocen dokonuje na bazie arkuszy kalkulacyjnych, w których po stronie zysków musi być zawsze „na plus”. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że koszt dodatkowego (tu zgaduję) około 0,5 m2 sklejki potrzebnego do poprawnego wykonania obudowy transportowej jest nic nie znaczącym kosztem w odniesieniu do wartości umieszczonych wewnątrz urządzeń, a przede wszystkim w odniesieniu do komfortu pracy korzystających z nich techników!
Jak widzimy na fotografii, do gniazd górnego panelu można bez problemu podłączyć okablowanie, ale… w sytuacji nagłej, gdy zachodzi konieczność błyskawicznego przełączenia któregoś z wpiętych tam kabli sprawa mocno się już komplikuje. Jak powiedziałem wcześniej, obudowę zaprojektowano niestety bezmyślnie, gdyż została ona wykonana „na miarę”. Z racji faktu, że szyny mocujące osadzone są na pewnej głębokości, to odległość pomiędzy krawędzią obudowy a obudową wtyku XLR jest tak mała, że w przestrzeni tej nie mieści się palec dorosłego człowieka (Fot. 2).
Zwolnienie blokady wtyku pozwalające na wyjęcie go z gniazda na płycie czołowej górnego urządzenia, staje się więc zwyczajnie niemożliwe! W sytuacji wymagającej na przykład szybkiej wymiany kabla konieczne jest posłużenie się dodatkowym narzędziem w celu zwolnienia blokady pozwalającej na wypięcie wtyków z gniazd górnego urządzenia (Fot. 3). Nawet jeśli przyjmiemy założenie, że każdy członek każdej ekipy nosi przy pasku jakieś narzędzie wielofunkcyjne, to i tak manipulowanie nim wydłuża czas całej operacji. Gdyby obudowa była wyższa o 1U, tak jak robią to doświadczone firmy w cywilizowanych krajach, problemu, który teraz opisuję, po prostu by nie było. Wspomnianą wolną przestrzeń 1U można ze względów czysto estetycznych wypełnić „ślepym” panelem lub panelem z otworami wentylacyjnymi. W tym konkretnym przypadku wybór rodzaju panelu do wypełnienia przestrzeni nie ma żadnego znaczenia dla warunków pracy urządzeń.
Tak jak wspomniałem w artykule w poprzednim numerze, dotyczącym zasilania, powszechnie przyjętym założeniem jest to, by w razie potrzeby wszelkie konieczne przełączenia można było wykonywać przy jak najmniejszej liczbie bezpiecznych operacji. Pozwala to nie tylko oszczędzić czas, ale też zredukować do minimum prawdopodobieństwo popełnienia pomyłki. Ten ostatni argument ma szczególne znaczenie również podczas procesu przygotowania dystrybucji sygnałów audio.
Wypracowane w tym zakresie metody sięgają okresu urządzeń analogowych, ale błędem byłoby twierdzić, że w dobie wciąż postępującej cyfryzacji sprzętu opracowane kiedyś rozwiązania praktyczne nie mają obecnie aż tak istotnego znaczenia, jak w latach, w których je wymyślano. Stosowane powszechnie konsolety cyfrowe pozwalają dziś na niemal nieograniczone konfigurowanie przyjmowanych i oddawanych sygnałów. Pomimo tego faktu wciąż znaczenie nadrzędne zachowuje wspomniana wcześniej zasada, by żądany efekt mógł być uzyskany jak najszybciej i za pomocą jak najmniejszej liczby bezpiecznych operacji.
Dlatego właśnie, pomimo wielu udogodnień oferowanych przez świat urządzeń cyfrowych, wypracowane w przeszłości klasyczne metody nadal znajdują szerokie zastosowanie w praktyce i nie stronią od nich nawet najbardziej utytułowane firmy nagłośnieniowe na świecie.
Tyle tytułem przydługiego wstępu – za miesiąc przejdziemy do omówienia konkretnych rozwiązań połączeń i dystrybucji sygnałów audio.
Marek Witkowski