X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
Używanie korektorów – czy to w mikserach, czy procesorach głośnikowych – wbrew pozorom nie jest taką prostą sztuką.
Oczywiście sama obsługa rzeczonych „upiększaczy dźwięku” nie jest czymś skomplikowanym, ale umiejętne dozowanie korekcji, w sensie wyboru rodzaju filtru, jego częstotliwości, dobroci i tłumienia/podbicia, jest często nie lada wyzwaniem dla realizatora i/lub inżyniera systemu.
Zwłaszcza że czasami lepiej jej w ogóle nie używać (albo używać w minimalnym stopniu), bo nadmierne kręcenie „gałami” equalizera przynosi często więcej szkody niż pożytku. Stąd podstawowe pytanie:
Istnieją dwa powody stosowania korekcji. Pierwszym, i być może najważniejszym w całościowym schemacie, jest poprawne zestrojenie systemu w celu uzyskania żądanej odpowiedzi częstotliwościowej. Pozwala ona wytłumić te częstotliwości, które w zbyt dużym stopniu wzbudzają pomieszczenie, dopasować poziom niskich tonów do objętości tegoż pomieszczenia itd. Pamiętajmy wszakże, iż istnieją problemy akustyczne, których nie da się wyeliminować przy użyciu narzędzi elektronicznych.
Drugi rodzaj korekcji służy „podkolorowaniu” brzmienia w poszczególnych kanałach. Oczywiście, w dużym stopniu zależy to od użytych mikrofonów i ich rozmieszczenia. Z pewnością werbel brzmi inaczej, gdy zbieramy go mikrofonem dynamicznym, a inaczej, gdy pojemnościowym. Tak naprawdę wszystko zaczyna się od mikrofonu, ale to temat na osobny artykuł, zresztą chyba już poruszany na łamach LSI. Powiedzmy więc, że wybraliśmy najlepszy mikrofon dla danego źródła i ustawiliśmy go we właściwym miejscu, ale chcemy nieco doszlifować brzmienie za pomocą korektorów w kanale.
Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że „ ludzie nie przychodzą na koncert po to, by słuchać dźwięków stopy”. Oczywiście zawsze znajdą się „dźwiękowi zboczeńcy”, którzy będą miesiącami roztrząsać, czy stopa na koncercie zespołu A brzmiała świetnie, dobrze, tak sobie, czy po prostu do d… Większość jednak odbiera muzykę płynącą ze sceny – jak to mawia mój kolega – w formie „klocka”. To tak jak z zupą – nikt raczej nie przychodzi do restauracji, żeby zaspokoić swoje pragnienie poczucia w zupie silnego aromatu pietruszki, tylko po to, aby zjeść dobrą zupę. Ale żeby była ona dobra, musi mieć odpowiednio dobrane składniki, w odpowiednich proporcjach, i właściwie wymieszane (zmiksowane). I tak samo jest z dźwiękiem dobiegającym z głośników na koncercie. Jeśli skupimy się na poszczególnych składnikach (pietruszce, selerze i marchewce), zamiast postrzegać to jako całość (zupę), to może okazać się, że każdy instrument, grając samodzielnie, może brzmieć wspaniale, ale w całym miksie już niekoniecznie.
Brzmienie poszczególnych składników miksu (instrumentów) będzie też zależne od tzw. kontekstu muzycznego. Inaczej mówiąc, brzmienie stopy idealne dla takiego zespołu, jak Metallica, zupełnie nie sprawdzi się w przypadku nagłaśnianiu kwartetu jazzowego. I na odwrót. Jest jeszcze coś istotnego – wiele miksów, które zdarza się słyszeć na koncertach, brzmi zbyt gęsto. Poszczególne instrumenty, grając zbyt głośno, zbyt szerokim pasmem i często ze zbyt dużą liczbą efektów, szeroko panoszą się na scenie dźwiękowej. Prawdziwie wspaniały miks zawiera dużo „powietrza” i często jest to zasługą korekcji dokonanej w poszczególnych kanałach. Jednym z instrumentów, które zazwyczaj sprawiają najwięcej kłopotów, jest przesterowana gitara. Brzmienie, jakie słyszymy stojąc twarzą w twarz z rozkręconym na maksa piecem gitarowym, niekoniecznie musi być odpowiednie dla miksu całego zespołu. Jeśli grają dwie gitary, powinniśmy sprawić, by każda z nich miała nieco inne, rozróżnialne brzmienie. Poza tym, w zależności od rodzaju muzyki, nie powinny one bić się z wokalem o miejsce w miksie. Taka sytuacja jest dobra dla muzyki punkrockowej, ale tylko i wyłącznie dla niej. Czy zwróciliście uwagę, że nawet w przypadku ciężko brzmiących kapel metalowych, z potężnie grającymi gitarami, wokal jest wyraźnie słyszalny?
Gdy mówię o „powietrzu”, mam na myśli coś, co zawsze okazuje się być dobrym rozwiązaniem, pozwalającym uzyskać otwarte brzmienie miksu – chodzi o półkowe podbicie całego zakresu wysokich częstotliwości. Zazwyczaj podbijam pasmo od 12,5 kHz w górę o jakieś 2-3 dB. Jest to pasmo leżące powyżej sybilantów, gryzącego w uszy dźwięku blach, daleko ponad dźwiękami z pieców gitarowych itd. Jednakże jest to też pasmo zawierające wyższe częstotliwości harmoniczne gitar akustycznych, fortepianu, talerzy, a nawet nieco harmonicznych wokalu. Uzyskane w ten sposób zmiany są subtelne, ale zawsze pomocne. Trzeba jednak uważać, by nie przesadzić z indywidualną korekcją w tym samym zakresie, bo w ten sposób można stracić cały efekt. W pewnym sensie jest to zabieg podobny do korekcji nakładanej na etapie masteringu.
Przekonałem się także, że oprócz podbicia pasma powyżej 12,5 kHz bardzo przydatne bywa podcięcie niskiej średnicy, powiedzmy o 1-2 dB, filtrem o częstotliwości środkowej 320 Hz i Q równym dwóm oktawom. Oczywiście w zależności od charakterystyki akustycznej pomieszczenia częstotliwość środkową i Q można lekko zmienić. Podobny efekt można byłoby uzyskać poprzez użycie EQ w poszczególnych kanałach, ale stwierdziłem, że poprzez korekcję ogólną łatwiej jest zapanować nad najbardziej drażniącym fragmentem pasma audio. Problem polega na tym, że w tym rejonie znajduje się większość częstotliwości podstawowych, od wokalu i gitary, po fortepian i instrumenty klawiszowe, a nawet bas. Także dęciaków, o ile grają na scenie. Dlatego też bardzo łatwo jest zamulić ten zakres, w czym pomóc może korekcja całościowa.
Należy jednak jasno powiedzieć, że nie każdy korektor równie dobrze załatwi sprawę „powietrza” i podcięcia średnicy w miksie. Generalnie rzecz biorąc, najlepszy byłby korektor parametryczny z górnoprzepustowym filtrem półkowym, o ile tylko jest to urządzenie odpowiedniej jakości. Oczywiście może to być także urządzenie zamontowane w raku – używane obecnie procesory DSP doskonale nadają się do takiej delikatnej, koloryzującej korekcji. Inaczej mówiąc, przede wszystkim należy zadbać o to, by system brzmiał należycie, a dopiero później – dodając jednego i ujmując drugiego – dopieszczać brzmienie miksu.
To tylko jeden mały „patent” z tysiąca używanych na całym świecie przez różnych realizatorów. Na pewno też macie swoje pomysły na świetny miks i o ile faktycznie skutkują, to korzystajcie z nich całymi garściami. Aczkolwiek w wolnej chwili możecie spróbować też tego, który Wam opisałem – myślę, że w niczym Wam on nie „nabruździ”, a może trochę pomóc.
Armand Szary