X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
Praca nagłośnieniowca, dla mniej zaznajomionych z tą profesją, kojarzy się przede wszystkim z nagłaśnianiem koncertów, festiwali itp. wydarzeń – generalnie z muzyką.
Jednak przecież chleb powszedni mniejszych i średnich firm, ale też często i tych największych, to różnego rodzaju eventy, w których głównie chodzi o nagłośnienie powitań, zapowiedzi, przemówień, dyskusji, itd.
Czyli nie instrumenty, nie muzyka, a głos ludzi, i to – inaczej niż w przypadku koncertów – nie w formie śpiewanej, a mówionej. Czy to aż tak duża różnica? Przecież głos to głos, niezależnie od tego, czy człowiek śpiewa, czy mówi. Otóż nie do końca, a różnica jest jak najbardziej istotna. W tym drugim przypadku przede wszystkim zależy nam na uzyskaniu jak najwyższej zrozumiałości, bo przecież o to chodzi osobie mówiącej do mikrofonu, aby każdy ją nie tylko usłyszał, ale i zrozumiał. Trochę więc inne podejście stosuje się w przypadku eventów „mówionych” niż „śpiewanych”, i w tym artykule – z racji tego, że, jak już wspomniałem, nieraz z tym zjawiskiem przyjdzie nam się zmagać – parę zdań na ten właśnie temat.
Zapewne spotkaliście się w swoim życiu ze zjawiskiem niezrozumienia kogoś lub opacznego zrozumienia. W życiu codziennym (na przysłowiowych imieninach u cioci) wywołuje to przeważnie zabawne reakcje, ale w sytuacjach, gdy z mównicy/ sceny/ambony padają ważne słowa przestaje to być takie śmieszne. Co gorsza, jeśli to my – jako firma nagłaśniająca – odpowiadamy za to, może już zupełnie być nam nie do śmiechu. Warto więc zastanowić się, jak sprawić, aby zapewnić wszystkich słuchaczom możliwość nie tylko usłyszenia mówcy, ale też bezproblemowego zrozumienia jego słów. Rozpatrzmy cztery aspekty wpływające na ten fakt.
W tego typu eventach królują obecnie – i bardzo dobrze – mikrofony bezprzewodowe. Dzięki temu osoba, którą nagłaśniamy ma niczym nieskrępowaną swobodę operowania nim. Oczywiście inna kwestia to umiejętność posługiwania się tymże mikrofonem przez osobę przemawiającą, tak aby nie trzymać go np. na wysokości klatki piersiowej albo – wprost przeciwnie – na wysokości nosa i mówienia do niego z boku, zamiast od czoła. No, ale to już jest kwestia, na która mamy mniejszy wpływ, a już na pewno nie jest to problem techniczny bądź taki, za który organizator może nas „obciążyć”.
Generalnie, jak chyba wszyscy wiemy, powinno się dążyć do utrzymania stosunkowo niewielkiej i mniej więcej stałej odległości mikrofonu od ust, czemu fakt braku ciągnącego się kabla powinien dopomóc. Oczywiście w przypadku mikrofonów przewodowych też nic nie stoi na przeszkodzie, aby wziąć je do ręki, bo przecież nikt nie instaluje do mikrofonu kabla „na styk”. Z drugiej strony mikrofon na statywie, bądź na gęsiej szyjce, może uwolnić nas (i słuchaczy) od ewentualnych stuków, puków i chrobotów w przypadku trzymania (miętoszenia) w dłoni mikrofonu przez osobę dość nerwową.
Idealna sytuacja jest wtedy, gdy mówca/prezenter dysponuje mikrofonem nagłownym, który „z definicji” pozwala zachować bliską i stałą odległość od ust. Z kolei mikrofony krawatowe, dobrze przymocowane (dobrze w sensie odległości), są również pomocnym narzędziem w uzyskaniu odpowiedniego efektu finalnego. Stara zasada dotycząca instalowania przetworników typu lavalier, mówiąca „pięść od brody”, to dobry sposób na uzyskanie odpowiednio mocnego sygnału z przetwornika, pozwalającego na właściwe wysterowanie przedwzmacniacza w mikserze, zapewniający jednocześnie przyzwoitą izolację od niepożądanych dźwięków otoczenia. Pamiętać jednak trzeba o efekcie zbliżeniowym, który może wymagać małej korekcji za pomocą EQ.
Tak jak każda gitara ma swój unikalny dźwięk, tak i barwa głosu człowieka jest różna w zależności od osoby. Naszym zadaniem jest nie tylko uzyskanie maksymalnej zrozumiałości, ale również – w miarę możliwości – jak najwierniejsze „odwzorowanie” prawdziwej barwy naszego mówcy w nagłośnieniu. W przeważającej większości przypadków chcemy aby Pan Kowalski brzmiał jak Pan Kowalski, a nie jak Pan Nowak czy – na przykład – Prezydent Komorowski (chyba, że nagłaśniamy kabareciarzy). Musimy się też nauczyć radzić sobie z mankamentami głosu ludzkiego (np. z Panem Cichym, Panem Dudniącym czy Panem Nosowym) – nie każdy wszak ma głos rodem z Polskiego Radia. Ale, z drugiej strony, zrobić to tak, aby głos ów nie utracił całkowicie swojego charakterystycznego brzmienia.
Może nam się też przydarzyć konieczność nagłaśniania głosu mówionego na tle podkładu muzycznego, czy to granego na żywo, czy też odtwarzanego z CD, MP3 lub innego „ustrojstwa”. Z racji tego, że głos ludzki mówiony generalnie ma mniej energii niż śpiew (jeśli oczywiście ktoś nie krzyczy do mikrofonu), bardzo łatwo można „przykryć” mowę muzyką. Trzeba więc nie tylko umieć dobrać odpowiednie poziomy dla muzyki i mowy, ale również zrobić „miejsce” w miksie dla głosu mówionego, poprzez odpowiednie popracowanie korektorem barwy.
Niemały wpływ na efekt finalny naszych zabiegów nagłośnieniowych będzie też mieć miejsce, gdzie odbywa się wydarzenie. Dotyczy to szczególnie pomieszczeń zamkniętych, których warunki akustyczne mogą w sposób sprzyjający lub niesprzyjający wpływać na nasze wysiłki. Sam fakt, że podbicie wąskiego pasma mikrofonu mówcy w okolicy 400 Hz ma zbawienny wpływ na naturalność barwy i zrozumiałość w jednym pomieszczeniu nie oznacza, że automatycznie takich samych ustawień EQ mamy dokonywać w każdym innym miejscu (przy tym samym mówcy, mikrofonie i nagłośnieniu). Korekcja dokonana w mocno wytłumionym pomieszczeniu będzie znacząco różniła się od tej, jaką będziemy musieli „zrobić” w sali „żywej” akustycznie (np. w kościele).
Pomówmy więc teraz co nieco o
Głos ludzki mówiony można „podzielić” na trzy charakterystyczne pasma częstotliwości:
1. Podstawowe – częstotliwość podstawowa głosu ludzkiego mieści się mniej więcej w zakresie 85-250 Hz.
2. Samogłoskowe – dźwięki samogłoskowe, zawierające większość energii i mocy głosu mówionego, mieszczą się w zakresie 350 Hz-2 kHz.
3. Spółgłoskowe – spółgłoski zajmują pasmo, z grubsza, między 1,5 a 4 kHz. Nie niosą one ze sobą zbyt wiele energii, ale są kluczowe dla zrozumiałości mowy.
Jak widać z powyższego, „moc” głosu wcale nie musi iść w parze ze zrozumiałością. Mówiąc inaczej – fakt, że dana osoba ma mocny, tubalny głos wcale nie musi oznaczać, że bez problemu można zrozumieć, co mówi.
Wróćmy teraz do meritum, czyli pytania zadanego w podtytule artykułu – jak „wyciągnąć” z nagłaśnianego głosu mówionego maksimum zrozumiałości? Znów mamy trzy możliwe pola do działania w tym temacie:
Miksowanie zespołu muzycznego polega – w dużym skrócie – na znalezieniu dla każdego źródła dźwięku (instrumentu) miejsca w przestrzeni miksu. Chodzi głównie o zarezerwowanie z całego spektrum częstotliwości słyszalnych przez człowieka odpowiedniego pasma, w którym ten instrument będzie dominował – oczywiście uzyskując w efekcie końcowym ładne połączenie wszystkich tych źródeł w jeden spójny miks. Dodatkowo można wspomóc się rozmieszczeniem instrumentów w panoramie (czyli w płaszczyźnie lewa-prawa) i – umiejętnie operując efektami przestrzennymi typu pogłos czy delay – w płaszczyźnie przód-tył sceny.
Podobnie sprawa ma się z nagłaśnianiem głosu, co jest szczególnie ważne, gdy mamy do czynienia z przypadkami nagłaśniania mowy na tle muzyki. Zamierzony efekt możemy uzyskać na dwa sposoby:
1. Dostosowując głośność – a konkretnie odpowiednie proporcje między mową a podkładem. Tego z kolei możemy dokonać bądź „ręcznie”, regulując poziom jednego i drugiego sygnału, bądź zdając się na „automatykę”, tj. korzystając z efektu duckera. Zasada jego działania polega na tym, że w momencie pojawienia się sygnału, który jest priorytetowy (a więc dla nas sygnału z mikrofonu mówcy), sygnał podkładu muzycznego zostaje stłumiony o określoną liczbę decybeli, tzn. muzyka jest odpowiednio ściszana. Inna kwestia to utrzymanie w miarę stałego odstępu tych sygnałów. Wszak osoba przemawiająca rzadko potrafi mówić na tym samym poziomie. Przeważnie poziom sygnału z mikrofonu będzie zmieniał się w czasie, czasami nawet dość drastycznie, zwłaszcza jeśli – dodatkowo – osoba nie utrzymuje w miarę stałej odległości ust od mikrofonu. Tutaj znów mamy dwa wyjścia – jeśli dysponujemy kompresorem, „zwalamy” na niego zadanie utrzymania w miarę stałego poziomu sygnału mikrofonowego, z czego – przy odpowiednim dobraniu parametrów – wywiąże się on znakomicie. W wersji uboższej, gdy takiego urządzenia nie mamy do swojej dyspozycji, pozostaje nam czujne ucho, refleks i szybka ręka, reagując na zmiany poziomu „machaniem” tłumikiem w konsolecie.
2. Kreatywnym miksem – czyli, podobnie jak w przypadku miksowania muzyki, podcinając w spektrum sygnału muzycznego część pasma, w które „wpasujemy” głos mówcy, podbijając nieco odpowiedni zakres częstotliwości w tym sygnale.
Sybilanty, czyli inaczej spółgłoski syczące, powodują, że z potoku słów wybijają się wszelkie syczące i – szczególnie w polskim języku – szeleszczące zgłoski, które mają charakter sygnałów szumowych. Sygnały szumowe zajmują bardzo szerokie pasmo na skali częstotliwości, co sprawia, że potrafią skutecznie zamaskować występujące tuż po nich samogłoski czy spółgłoski „niesyczące” (jak np. d, f, h, k, t itd.). Urządzeniem, które pomoże nam w walce z nadmiernym poziomem sybilantów jest de-esser, nie zawsze jednak będziemy mieli go do dyspozycji. Trzeba wtedy pamiętać, że próbując poprawić zrozumiałość przemawiającej osoby przez podbicie pasma prezencji, czyli zakresu 4,5-6 kHz, możemy też niechcący uwypuklić sybilanty, których pasmo mieści się mniej więcej między 5 a 7 kHz. W efekcie zamiast poprawić zrozumiałość możemy ją pogorszyć, gdy z głośnika zaczną wydobywać się syki i szelesty.
Pamiętajmy, że choć zrozumiałość nagłaśnianej mowy jest dla nas priorytetem, nie może to odbywać się kosztem zmasakrowania brzmienia tegoż głosu. Starajmy się zachować jak najbardziej naturalne brzmienie głosu osoby przemawiającej, oczywiście o ile nie zepsuje nam to zrozumiałości. Np. osoba o bardzo niskiej barwie głosu nie tylko nie potrzebuje podbijania zakresu niskiego środka, ale wręcz będzie wymagała jego podcięcia, zwłaszcza jeśli posługiwać się będzie mikrofonem o wyraźnym efekcie zbliżeniowym, operując nim stosunkowo blisko ust.
Nie ma jednej „złotej” rady na uzyskanie naturalnie brzmiącego głosu, który jednocześnie będzie dobrze słyszalny i rozumiany. Jak zawsze w tym biznesie, najważniejsze jest wprawne i wyczulone ucho. Kilka jednak podpowiedzi, które mogą Wam pomóc w uzyskaniu satysfakcjonujących efektów, znajdziecie poniżej:
– praktycznie zawsze załączaj filtr górnoprzepustowy, a nawet – nierzadko – dodatkowo wycinaj niskie częstotliwości, zwłaszcza przy mikrofonach z wyraźnym efektem zbliżeniowym. Spokojnie można wycinać wszystko poniżej 100 Hz, można spróbować też pozbyć się nieco wyższych częstotliwości, o ile nie spowoduje to słyszalnej degradacji brzmienia głosu
– podbicie zakresu 2-5 kHz poprawi zrozumiałości i przejrzystość
– podbicie zakresu 3-6 kHz doda jasności
– może być pomocne w przypadku głośników charakteryzujących się kiepską intonacją
– podbicie zakresu 4,5-6 kHz zwiększa prezencję brzmienia głosu
– podbicie zakresu 100-300 Hz doda więcej „mocy” do sygnału, ale może też spowodować „dudnienie”.
Oczywiście równoczesne podbicie tych wszystkich wymienionych zakresów nie jest dobrym rozwiązaniem, zwłaszcza że część z nich nachodzi na siebie. W myśl genialniej zasady pracy z korektorem – „raczej podcinać niż podbijać” – lepiej na korektorze trochę stłumić mniej pożądane częstotliwości niż podbić kilka pasm jednocześnie. Np. obciąć dół (nawet poniżej 150 Hz), podciąć trochę niski środek, czyli np. zakres 300-700 Hz, wyciąć trochę wąskiego pasma w okolicach 1 kHz (uzyskamy mniej „pudełkowate” brzmienie głosu) i ewentualnie podbić nieco pasmo prezencji albo pasmo 2-3 kHz dla poprawy zrozumiałości. Oczywiście to tylko przykład „z czapki” i nie należy tego traktować jako wyroczni ani tym bardziej recepty na każdy miks. Jeszcze raz, na koniec, powtórzę – „kręćmy” uszami, a nie oczami czy „patentami”.
Piotr Sadłoń