X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
Dźwiękowcy realizujący koncerty na „przodach” miewają problemy z hałasem dobiegającym ze sceny. Oczywiście nie da się go uniknąć, ale można próbować z nim walczyć.
Skala problemu bywa różna – w naszej opinii jednak w najgorszej sytuacji znajdują się ci realizatorzy, którzy pracują z zespołami występującymi w niedużych salach, z niedużymi systemami nagłośnieniowymi.
Wszak nawet najgłośniej grający perkusista nie „przekrzyczy” potężnego systemu PA, a podczas koncertów kameralnych zazwyczaj z nagłaśniania niektórych instrumentów można zrezygnować w ogóle. Prawdziwe kłopoty zaczynają się, gdy z powodu nadmiernej głośności monitorów generowany przez nie dźwięk zaczyna trafiać do nagłośnienia frontowego. Sporo zgryzoty mogą też nastręczać zbyt głośno grające instrumenty. W artykule tym postaramy się wskazać kilka praktycznych rozwiązań, dzięki którym praca realizatora – zwłaszcza takiego, który musi jednocześnie realizować front i monitory – stanie się łatwiejsza.
Najlepiej byłoby, gdyby każdy perkusista potrafił grać delikatnie lub przynajmniej z umiarem. Jasne, łatwiej powiedzieć niż zrobić… Jednak uwierzcie, naprawdę istnieją tacy perkusiści, którzy umieją grać „w wycofaniu”, a ich sztuka zupełnie nie doznaje z tego powodu żadnego uszczerbku. Młodzi perkusiści ćwiczą przede wszystkim technikę i rozmaite „zagrywki”, ignorując kształtowanie umiejętności kontrolowania dynamiki gry, a skupiając się raczej na tym, by robić wrażenie na słuchaczach. Niemniej jednak warto każdemu instrumentaliście, z którym przyjdzie nam pracować, wytłumaczyć, że delikatniejsze granie na perkusji może spowodować obniżenie jej głośności o 10 decybeli, a nawet więcej. I to jest zazwyczaj najtańszy sposób na zmniejszenie hałasu ze sceny i utrzymanie go w ryzach. Warto więc namawiać perkusistów, by trenowali także kontrolę dynamiki.
Inna metoda polega na zamknięciu perkusji w parawanie dźwiękoszczelnym. Panele z pleksiglasu pozwalają znacząco ograniczyć głośność zestawu perkusyjnego, odbijając dźwięk do wewnątrz. Niestety, rozwiązanie takie ma też wady – może bowiem nastręczać trudności z kształtowaniem brzmienia perkusji. Ponoć zdarzają się też przypadki jeszcze bardziej radykalnych rozwiązań, jak kompletna zabudowa perkusji na scenie (miejmy nadzieję, że z wentylacją). Dzięki takiej zabudowie perkusista może „tłuc ile wlezie”, zupełnie nie przyczyniając się do kumulowania się hałasu na scenie.
Bardziej wyrafinowanym środkiem jest zastosowanie perkusji elektronicznej. Na rynku dostępnych jest sporo doskonałych modeli. Problem może polegać jednak na przekonaniu perkusisty, by przesiadł się na „elektronikę”, tym bardziej jeśli na co dzień korzysta z bardzo rozbudowanego zestawu bębnów akustycznych. Jeśli jednak da się te przeszkody ominąć, nie należy nazbyt oszczędzać na kosztach, a także upewnić się, że system nagłośnieniowy da radę należycie przetworzyć brzmienie elektronicznych „garów”. Trzeba też pamiętać, iż w takim przypadku całość brzmienia perkusji leży w rękach realizatora i jeśli choć raz je zepsuje, to już nieodwracalnie zniechęci perkusistę do „placków”.
Bardzo istotną sprawą jest zapewnienie perkusiście należytego odsłuchu. Najlepszym rozwiązaniem byłoby zastosowanie systemu dousznego zamiast monitorów podłogowych, które też potrafią wytworzyć spory hałas. Tak czy owak, warto zadbać o to, by miks monitorowy był stereofoniczny i z domieszką sygnału z mikrofonu skierowanego na publiczność, co pozwoli zachować realizm odczuć odsłuchowych.
Choć zastosowanie perkusji elektronicznej i odsłuchu dousznego może wywoływać w perkusiście i jego kolegach z zespołu mieszane uczucia, to jeśli jednak wszystko zostanie przygotowane należycie, 99 procent publiczności w ogóle nie odczuje różnicy.
Skoro perkusję mamy pod kontrolą, możemy przejść do kolejnego hałaśliwego instrumentu, jakim jest
Podobnie jak perkusiści, gitarzyści często upierają się przy tym by grać z „maksymalnym czadem”. Niestety, pewne brzmienia gitarowe daje się uzyskać wyłącznie wówczas, gdy wzmacniacz gra z takim poziomem, przy którym następuje jego przesterowanie. 100-watowy wzmacniacz potrafi stać się niesamowicie hałaśliwy, zanim zacznie „gadać” zgodnie z oczekiwaniami gitarzysty. Dlatego środkiem numer jeden na liście remediów jest zastosowanie „małego” wzmacniacza. W handlu dostępny jest bogaty wybór niewielkich wzmacniaczy, zarówno tranzystorowych, jak i lampowych, które potrafią dać wystarczająco ciepłe brzmienie przy niewygórowanej głośności. Owszem, może ono nie dorównywać brzmieniu całej wieży Marshalla, ale – powiedzmy sobie to raz jeszcze – zdecydowana większość słuchaczy zupełnie tego nie zauważy.
Jeśli pomimo zastosowania niedużego wzmacniacza gitara nadal jest zbyt głośna, można spróbować rozwiązania polegającego na odwróceniu go w kierunku tyłu sceny lub ustawić przed nim blok z materiału absorbującego dźwięk. Jeśli wzmacniacz to combo z otwartym tyłem, warto pamiętać, by ustawiać go w taki sposób, aby za nim znajdowała się ściana lub choćby jakiś panel absorbujący.
Wzmacniacz należy nagłośnić dobrym mikrofonem o charakterystyce kierunkowej, ustawionym bardzo blisko głośnika. Warto wypróbować rozmaite ustawienia, jednak za każdym razem tuż przy głośniku. Nie chodzi tu jednak o to, by mikrofon ledwie muskał tkaninę osłaniającą głośnik – to niewystarczająco blisko!
Basiści zazwyczaj w mniejszym stopniu polegają na brzmieniu ze swojego „szpeju”, niż gitarzyści. Dlatego też w ich przypadku mały wzmacniacz może okazać się w zupełności wystarczający do grania na scenie – sygnał i tak jest wysyłany do systemu nagłośnieniowego i przezeń odpowiednio wzmacniany.
Ponieważ gitara basowa generuje dźwięki o niskich częstotliwościach, a więc złożone z fal o dużej długości, łatwo jest dać się oszukać podczas ustawiania głośności instrumentów na scenie. Mody pomieszczenia mogą sprawić, iż pewne dźwięki będą znacznie wyraźniej słyszalne w pewnej odległości niż z bliska. Nierzadko bywa, że basiści nie słyszą sami siebie, podczas gdy wszyscy inni słyszą ich doskonale.
Bardzo ważne jest też to, by nie mylić głośności z definicją brzmienia. Bywa, że użycie kostki zamiast palców sprawia, iż bas łatwiej przebija się przez miks, co z kolei daje możliwość zmniejszenia poziomu głośności wzmacniacza.
OK, a co z keyboardami? Tu powinno być nieco prościej. Elektroniczne syntezatory nie wytwarzają fal akustycznych same z siebie i dlatego ich brzmienie w 100 procentach generowane jest przez system PA. Oczywiście odsłuchy są niezbędne, ale ustawienie monitorów bardzo blisko wykonawcy zazwyczaj w zupełności wystarcza. Dobrym rozwiązaniem są także systemy słuchawkowe, choćby i stacjonarne – wszak klawiszowiec jest zwykle postacią statyczną.
Podstawową sprawą jest by pamiętać, czym monitory są i do czego służą. Zespół muzyków musi grać w jednym tempie i tonacji. Aby było to możliwe muzycy muszą słyszeć zarówno samych siebie, jak i kolegów z kapeli. Istnieje jednak pewne minimum informacji muzycznej, która jest im niezbędna do tego, aby grać prawidłowo. Lepsi muzycy potrafią grać dobrze nawet przy dosyć niskim poziomie odsłuchu z monitorów. Nie należy nikomu zezwalać na zbyt radykalne jego zwiększanie. Może to bowiem prowadzić do zakłócenia równowagi pomiędzy tym, co słychać wprost ze sceny, i tym, co wydobywa się z systemu nagłośnieniowego.
Klawiszowiec niekoniecznie musi mieć chórki w swoich monitorach. „Chórek w odsłuchach? No, chyba żartujesz!” Pamiętajcie, najważniejszym wyrazem w słowniku dobrego realizatora jest „nie”.
Sztuka realizacji odsłuchu polega między innymi na umiejętności zachowania równowagi poziomów. Dlatego należy stosować zasadę, by jej uzyskanie polegało raczej na redukowaniu tychże poziomów, niż ich podbijaniu. Technikę tę nazywa się miksowaniem subtraktywnym. Innymi słowy, nie starajmy się zadowolić wszystkich wykonawców, po kolei i bez umiaru podbijając poziom głośności w ich monitorach, a raczej stopniowo, proporcjonalnie go obniżając.
Jednym z najważniejszych wynalazków w dziedzinie systemów odsłuchowych są systemy douszne (IEM). Obecnie można przebierać w najrozmaitszych wariantach przewodowych i bezprzewodowych, dostępnych w ofercie różnych producentów, co kto woli… Systemy te pozwalają na zbalansowanie miksu odsłuchowego dokładnie w taki sposób, jakiego dany muzyk sobie życzy. Tu jednak uwaga podobna do tej, jaka dotyczy użycia perkusji elektronicznej. Jeśli już decydujemy się na realizację odsłuchów przy zastosowaniu IEM, róbmy to DOBRZE! Zbyt nonszalanckie, niedbałe podejście do sprawy i wyposażenie wykonawców w niskiej jakości systemy IEM może ich bezpowrotnie do tej techniki zniechęcić i nigdy już nie dadzą się namówić na pracę z „uszami”. Dobrze zrealizowany odsłuch douszny pozwala zapewnić muzykowi poczucie realizmu, w czym niebagatelną rolę odgrywa domiksowanie odgłosów publiczności.
Jednoczesne zastosowanie dousznych systemów monitorowych i bębnów elektronicznych może zaowocować niemal całkowitym wyeliminowaniem hałasu ze sceny, a co za tym idzie znaczącą poprawą brzmienia dźwięku z systemu frontowego. Warto jednak zapewnić muzykom, z którymi współpracujemy, pewien okres przejściowy, pozwalający im przestawienie się z odsłuchu monitorowego na IEM. Dobrze byłoby też przeprowadzić kilka prób z użyciem „uszu”, zanim zastosujemy je na koncercie.
Ludzie są istotami, które potrafią się przystosowywać do zmiennych warunków, jednak owo przystosowanie zwykle wymaga nieco czasu. Każdy z nas znalazł się zapewne w sytuacji, gdy musiał pracować na komputerze, korzystając przy tym z klawiatury, na której pisanie z początku wydawało mu się zupełną niemożliwością. Jednak już po paru dniach nie zamieniłby jej na żadną inną. Takiego samego czasu na przyzwyczajenie wymagają systemy IEM, ale ci, którzy przezeń przebrną, często nie chcą nawet myśleć o powrocie do tradycyjnych monitorów.
Zawsze warto określić górną granicę poziomu sygnału dla monitorów i tego ograniczenia twardo się trzymać. Należy to jednak robić po ustaleniu poziomu maksymalnego dla systemu przodowego. Natężenie dźwięku powinno być tak ukształtowane, by zapewniać publiczności jak najlepszą słyszalność koncertu. Jeśli struktura wzmocnienia w systemie jest poprawna, to natężenie takie powinniśmy uzyskać wówczas, gdy miernik poziomu na wyjściu sumy miksera wskazuje „zero”. Jeśli jednak niezbędne jest ściągnięcie tłumika sumy, może to oznaczać konieczność zmniejszenia poziomów we wzmacniaczach.
W trakcie próby zespołu należy stopniowo zwiększać głośność dźwięku w monitorach do momentu, aż zaczną być słyszalne w nagłośnieniu frontowym, a później zjechać z poziomem o 10 decybeli. To będzie nasz maksymalny poziom monitorowy, który powinien odpowiadać wartości „zero” na miernikach szyn odsłuchów. Jeżeli nie da się uzyskać takiego stanu rzeczy, być może trzeba będzie realizować odsłuch przy użyciu odrębnego systemu monitorowego. W każdym razie wskazane tu rozwiązania powinny skutecznie zapobiec przebijaniu się dźwięku z monitorów do nagłośnienia głównego.
Dokonując regulacji poziomów i starając się utrzymać je w ryzach należy korzystać także z informacji wizualnej, jakiej dostarczają nam mierniki. Nie powinniśmy nadmiernie zwiększać głośności, i to bez względu na to, co nam mówią nasze uszy, ani na to, jakie żądania płyną ze sceny. Słuch ludzki, wystawiony na długotrwałe działanie dźwięku o wysokim poziomie, ulega bowiem przytłumieniu, co oznacza obniżenie jego czułości. Dlatego łatwo jest dać się zwieść.
Poziom głośności monitorów często ustawiany jest bardzo wysoko, wręcz na granicy sprzężenia, przy czym równie często tak wcale być nie musi. Oczywiście należy zostawić sobie nieco zapasu, ale kontrolując głośność odsłuchów wyświadczymy muzykom przysługę, gdyż dzięki temu ich słuch będzie mógł dłużej funkcjonować bez zmęczenia. Jeśli zaś przyzwyczaimy muzyków do grania z bardzo głośnym odsłuchem, to będą tego oczekiwać za każdym razem.
Obniżanie poziomu SPL to jeden ze środków, dzięki którym można uzyskać coś za nic. Wyliczmy niektóre korzyści: niższe koszty, mniejsze zmęczenie i uszkodzenia słuchu, większe zadowolenie organizatorów i sąsiedztwa. Listę tę można by ciągnąć jeszcze bardzo długo.
Bywają koncerty, z których publiczność zaczyna wychodzić przed czasem z powodu nadmiernego natężenia dźwięku. Nie zdarza się to natomiast wtedy, gdy natężenie jest za niskie. U podstaw poprawnej pracy systemu nagłośnieniowego leży odpowiednie przygotowanie systemu monitorowego, zaś ten należy konfigurować poczynając od skontrolowania i ograniczenia głośności instrumentów i wzmacniaczy na scenie.
Praca realizatora, który musi jednocześnie sterować nagłośnieniem frontowym i monitorami, jest podwójnie ciężka i często niewdzięczna. Dlatego mamy nadzieję, że zawarte tu porady przydadzą się przede wszystkim takim właśnie realizatorom. Ale nie tylko im. Wszak realizatorzy frontowi i monitorowcy powinni ze sobą współpracować i wzajemnie się wspierać. Być może więc i im wskazówki te będą przydatne, umożliwiając wypracowanie zasad współdziałania. Jeśli tak się stanie, będziemy się z tego bardzo cieszyć!
Krzysztof Marecki
Ewentualne pytanie (lub polemikę) do autora można wysyłać na adres redakcji: redakcja@livesound.pl.