X4L - wzmacniacz z DSP z serii X
Biznes „nagłośnieniowy” – w porównaniu z innymi dziedzinami techniki (np. przemysłem samochodowym, czy ...
Niespełna dwa miesiące temu Szanowni Czytelnicy mieli okazję przeczytać artykuł o gali operowej, która odbyła się w jednym z najbardziej znanych zamków w Polsce. W tym numerze przeczytacie o... gali operowej, która odbyła się w jednym z najbardziej znanych zamków w Polsce.
Co to, żarty? Przecież to nie prima aprilis! I słusznie – ot, zbieżność wydarzeń, choć oprócz gali operowej i faktu, że obie imprezy związane były ze znamienitymi budowlami, a także – co ciekawe – takiego samego systemu nagłaśniającego obydwie imprezy, są przecież różnice. Różnice miejsca, czasu, organizatora, wykonawców i obsługi. Czyli, jak widzimy, pomimo pozornej zbieżności, to dwa odmienne tematy. W takim razie, aby wreszcie wyklarować całą sytuację, zacznijmy od wyjaśnienia
Wydarzenie, któremu w tym artykule będziemy bliżej się przyglądać, miało miejsce w ramach XIV Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. 27 i 29 czerwca w scenerii Dziedzińca Arkadowego Zamku Królewskiego na Wawelu odbyły się koncerty najpiękniejszych „Arii Oper Świata” w wykonaniu Magdaleny Barylak, Agnieszki Cząstki, Joanny Woś, Mariusza Godlewskiego, Arnolda Rutkowskiego i Rafała Siwka oraz Chóru i Orkiestry Opery Krakowskiej pod dyrekcją Tadeusza Strugały.
Koncerty „Arii Oper Świata” zgromadziły blisko 2.400 widzów. Podczas 2,5 godzinnego koncertu na wawelskim dziedzińcu rozbrzmiewały najpiękniejsze arie, duety, kwartety ze znanych oper, m.in. aria Magdaleny: La mamma morta z opery „ Andrea Chénier” Giordano, Elviry: Qui la voce z opery „Purytanie” Belliniego, Dalili: Mon coeur s’ouvre a ta voix z „Samsona i Dalili” Saint-Saënsa, Escamilla: Votre toast z „ Carmen” Bizeta, a także kwartet Un di, se ben rammentomi z „Rigoletta” Verdiego. Między poszczególnymi utworami Krzysztof Zawadzki recytował fragmenty poematu Stanisława Balińskiego „Wieczór w Teatrze Wielkim”, który opisuje czas spędzony w operze, przedstawiając każdą odsłonę sztuki i to, co się dzieje w teatrze podczas antraktów.
Aby zaspokoić gusta wymagającej, bądź co bądź, publiczności (a do takiej bez wątpienia trzeba zaliczyć melomanów i miłośników muzyki klasycznej) niezbędny jest nie tylko interesujący repertuar i wysokiej klasy wykonawcy, ale również zapewnienie im odpowiednich warunków do delektowania się muzyką płynącą ze sceny. Chodzi głównie o
gdyż dla tak licznie zgromadzonej publiczności i w takim – co prawda pięknym i „klimatycznym”, ale jednak nie projektowanym specjalnie do tego typu wydarzeń – miejscu niezbędne jest wspomożenie wykonawców za pomocą aparatury nagłaśniającej. W przypadku muzyki klasycznej najlepsze nagłośnienie to takie, którego... nie słychać. Oczywiście, nie w dosłownym tego słowa znaczeniu (po co wieszać niedziałające nagłośnienie!!), ale w takim sensie, aby słuchacz miał wrażenie, że muzyka płynie bezpośrednio ze sceny, bez wspomagania dodatkowym sprzętem nagłaśniającym. W idealnym przypadku system nagłośnieniowy powinien być „przeźroczysty” dźwiękowo, tzn. przenosić wiernie brzmienie nagłaśnianych instrumentów, bez żadnych „podkoloryzowań” . Jak wiadomo, ideałów nie ma, co nie znaczy, że nie powinno się do nich dążyć. Organizatorzy słusznie więc postawili na firmę, która od lat znana jest z realizacji różnorakich wydarzeń muzycznych, ze szczególnym naciskiem na muzykę operową. Toteż obsługa nagłośnieniowa Gali powierzona została firmie
znanej już Czytelnikom LSP – na łamach naszego czasopisma prezentowaliśmy już bowiem jej historię i dokonania (LSP 6/2010). Dla przypomnienia – jest to krakowska firma (obecnie można nawet rzec – podkrakowska) Bogusława Dmochowskiego, która ma na swoim koncie m.in. realizacje wielu plenerowych superprodukcji Opery Wrocławskiej. W porównaniu z takimi wyzwaniami, jak nagłośnienie opery „Napój miłosny” na wrocławskiej pergoli czy Turandota na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu to wydarzenie nie wydawało się być skomplikowanym i wymagającym eventem, co nie znaczy, że zostało potraktowane przez ekipę dB Sound po macoszemu. Wprost przeciwnie – w myśl idei przyświecającej krakowskiej firmie, iż najważniejsze jest zapewnienie klientowi najwyżej jakości usług, a co za tym idzie przekazanie zgromadzonej publiczności całego kunsztu i pracy włożonej przez artystów występujących na scenie, wszystko grało jak w szwajcarskim zegarku. Przejdźmy jednak do
Głównym systemem nagłośnieniowym był bardzo dobrze sprawdzający się przy tego typu muzyce system d&b audiotechnik, złożony z czterech zestawów Q1 na stronę. Oba klastry zostały podwieszone i skierowane tak, aby równomiernie nagłośnić stosunkowo szerokie audytorium. Aby je „wspomóc” dodatkowo wykorzystano po dwa zestawy Q1 na stronę jako outfill, umieszczone na dwóch (również na stronę) subwooferach Q-Sub d&b audiotechnik. Wszystkie zestawy zasilane były ze wzmacniaczy D12, także firmy d&b. Jak widać, w kwestii nagłośnienia FOH nie było to specjalnie skomplikowane zadanie, najważniejszą sprawą było odpowiednie skonfigurowanie systemu oraz outfilli, które były opóźnione w stosunku do systemów podwieszonych o 3 ms, aby w miejscu gdzie „składają” się z zestawami podwieszonymi nie powstawał efekt dwóch źródeł dźwięku. Subbasy sterowane były sygnałami tylko z tych instrumentów, które grają wystarczająco nisko (moduły w klastrach oraz outfille grały w pełnym paśmie, bez podcinania dołu) – kontrabasów, wiolonczeli i kotłów.
Nieco inaczej sprawa wyglądała jeśli chodzi o system monitorowy. Co prawda, też nie było tu żadnych „wodotrysków” – wykorzystano do tego celu 12 monitorów d&b MAX – natomiast ich umiejscowienie było nieco nietypowe. Większość z nich pracowała na scenie, tak aby dobrze słyszeli siebie i orkiestrę soliści, a wszystkich dyrygent. Natomiast z uwagi na to, że na krużgankach tuż za sceną, na pierwszym piętrze, w pewnym momencie pojawiał się chór (a także w jednej z arii solistka, która swoją partię wykonywała „na balkonie”), również tam zainstalowano 4 z owych dwunastu monitorów d&b. Wymagało to podciągnięcia stosunkowo długich kabli sygnałowych i to jeszcze w tak dyskretny sposób, aby nie rzucały się one zbytnio w oczy zgromadzonym widzom.
Nie były to wszakże jedyne kable – „w drugą stronę”, czyli z krużganka do stage-boxa wędrowały kable mikrofonowe przetworników, którymi nagłaśniany był chór, a były to cztery Neumanny KM140. Jeśli zaś już jesteśmy przy mikrofonach, to trzeba nadmienić, że orkiestra generalnie „zbierana” była z dalszych planów – zrezygnowano tutaj z nagłaśniania wszystkich instrumentów osobnymi mikrofonami miniaturowymi. Wyjątkiem była harfa, którą „zbierał” mikrofon paluszkowy Audio-Technica, oraz kotły, które również były nagłaśniane w bliskim planie za pomocą Sennheiserów MD 421. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe instrumenty, to królowały tutaj Neumanny KM140 (instrumenty smyczkowe). Pojawiły się też Shure’y SM87 (dęte drewniane) oraz Sennheisery MD 421 (dęte blaszane), zaś instrumenty perkusyjne (triangle, dzwonki) nagłośnione zostały za pomocą przetworników pojemnościowych (jak wszystkie zresztą użyte na scenie) Shure SM81.
Aby zamknąć temat mikrofonów, trzeba jeszcze nadmienić, iż soliści oraz narrator zostali wyposażeni w zestawy bezprzewodowe, składające się z systemów Shure UHR oraz miniaturowych przetworników zausznych firmy Coutryman – w sumie 7 zestawów.
Nad tym wszystkim czuwał Aluś Galas, który „zarządzał” całym systemem FOH za pomocą konsolety cyfrowej Soundcraft Vi6. Wykorzystane były w sumie 32 kanały, z czego 21 przypadło na orkiestrę, 4 dla chóru oraz 7 kanałów solistów i narratora. „Korzystałem też z dwóch efektów” – mówi Galas. „Aby trochę dostosować się do akustyki miejsca na orkiestrę wykorzystywałem pogłos typu hall, dosyć duży, bo prawie 3 sekundowy – z tym że w bardzo subtelnej ilości – oraz drugi pogłos, typu plate, dla chóru. Natomiast soliści śpiewali bez żadnych efektów – naturalny pogłos dziedzińca był w zupełności wystarczający”.
Za realizację monitorów z kolei odpowiadał Tomasz Wolnicki, który na swoim skromnym wielkościowo, ale dość szczelnie zabudowanym stanowisku dysponował mikserem cyfrowym Yamaha 01V96. Pozostałe miejsce zajmowały stage-boxy i splittery, przy czym sygnał do stanowiska FOH po rozszyciu podawany był cyfrowo, za pomocą skrętki.
Próżno więc byłoby doszukiwać się tu jakiś nowatorskich lub też niespotykanych na skalę światową rozwiązań czy konfiguracji sprzętu – nie taki cel przyświecał wszak obsługującej opisywane wydarzenie firmie dB Sound Europe. Ani miejsce, ani typ nagłaśnianego widowiska nie wymagał podejmowania aż tak drastycznych kroków. Wszak nie sztuka jest przywieźć pięć załadowanych po brzegi TIRów sprzętu, montować to wszystko przez dwa dni przy pomocy licznej ekipy techników, po czym „położyć” imprezę albo – nawet jeśli wszystko pójdzie OK – zaprezentować przysłowiowy przerost formy nad treścią. Sztuką jest umiejętne dobranie środków do wyrażenia tego, co widzowi przekazać chce artysta, a przy tym zrobić to dobrze, bez nadmiernej komplikacji i bez niepotrzebnego rozdmuchiwania budżetu. Ekipie dB Sound Europe udało się osiągnąć takie wyważenie, gdzie za pomocą może nieporażającej ilości urządzeń udało się zapewnić nagłośnienie widowiska na odpowiednim – dodajmy, wysokim – poziomie. A nie każdemu to się udaje...
Piotr Sadłoń